środa, 9 lutego 2011

Obserwatorium Gastronomiczne: Restauracja Le Regal – i tu niestety nic dowcipnego mi się nie nasuwa.

Restaurację Le Regal wybrałam ze względu na b. dobre opinie krążące w Internecie i też dlatego, bo jako jedna z niewielu restauracji serwuje ona dania, które umożliwiłyby mi rozszerzenie moich horyzontów kulinarnych. Małże św. Jakuba, żabie udka, Bouillabaise, tarta Tatin, czyli przysmaki kuchni francuskiej, w chwalonej, nagrodzonej tytułami restauracji; czemu nie?





Wybrałyśmy się do niej, aby obejść urodziny mamy, trochę inaczej, niż co roku.  Stolik zarezerwowałyśmy na 15.00. Mama była odrobinę wcześniej i krążyła jak sęp pod knajpą, badając teren. Rozmawiałyśmy chwilę przez telefon i pierwszy sygnał alarmowy brzmiał mniej więcej tak:
-„Wejdź do środka, usiądź i poczekaj w restauracji. Zaraz będziemy.”
-„Ale ja tam nie wejdę sama! Tu jest zupełnie pusto.”




Tak, tak, w restauracji wiało pustkami. Istna tragedia. Czułam się tam jak tubylec. Strasznie niekomfortowo. Szczerze, modliłam się, aby ktoś tam przyszedł. Kelnerzy snuli się jak jakieś cienie, a nasza rozmowa unosiła się hen po pustym lokalu. Strasznie przykre uczucie. Stwierdziłam: „Cóż trudno, miejmy nadzieję, ze jedzenie będzie warte tej wizyty.”, ale trudno delektować się daniami, nawet gdyby były jak z przewodnika Michelin’a, kiedy ja czuję się nieswojo. Widocznie Bóg wysłuchał moich próśb, bo kiedy dopiero zaczynałam wgryzać się w przystawkę weszła jakaś rodzina. Kamień z serca.




Wystrój restauracji w stylu czeskiego horroru przeszłej dekady. Nie wiem czemu, ale tanie freski, a’la Rue de Paris na ścianie i styropianowe latarnie z plakietkami „metro” czy „Foie Gras” nie przemawiają do mnie, do tego te trzy smutne róże wetknięte w butelkę po syropie malinowym na stole… Aj nie tak wyobrażam sobie francuską restaurację.




Tak więc już na starcie Le Regal dużo straciła przez nieszczęsny wystrój i mój dyskomfort, a do tego ten koszmarny kelner. Pomijam wiek, ale był taki osowiały, jakby przyszedł do pracy pierwszy dzień po miesięcznym zwolnieniu. Każde jego słowo było takie flegmatyczne zresztą jak on cały. Nie zachęcał mnie do wejścia z nim w jakikolwiek dialog. Nie miałam ochoty dopytywać, o cokolwiek z karty. Chciałam jak najszybciej złożyć zamówienie i żeby migiem sobie poszedł!




Dobra. Klienci przyszli, zamówienie złożone, czas na jedzenie. I tu kolejne rozczarowania (tak, niestety w liczbie mnogiej – nie rozczarowanie, a rozczarowania.) Ja zaczęłam od przystawki, czyli żabie udka. Same w sobie smaczne, ale potrawka, na której zostały podane, istny kameleon. Na początku stwierdziłam, że w porządku. Warzywa w stylu „julienne” w sosie potrawkowym. Jednak po trzecim kęsie zrobiło mi się mdło, za piątym musiałam chwycić za herbatę, bo komuś pieprz podejrzewam się odkręcił, a pod koniec znowu mdło. Istne zamieszanie w prostych warzywach. Jedźmy dalej.
Dorota wzięła wątróbki w sosie wiśniowym. Niestety po jej minie widać było, że coś nie gra. Spróbowałam i już wiedziałam o co kaman. Gdzie te wiśnie? Ja tam czułam sam ocet.
A co do przegrzebków nie można się przyczepić, ale do sosu kurkowego owszem, bo jakim cudem w jednej muszli sos był pyszny, a w drugiej tak przesolony, że nie szło go zjeść? Pracowałam na kuchni i sos powinien pochodzić z jednej patelni, więc jak rozwiązać tą zagadkę?
Jedyne, co uratowało honor kucharza to legendarna zupa rybna z Marsylii. Była pyszna z fajną aromatyczną pastą i świeżymi bagietkami. Palce lizać.
Desery.. i kolejne wpadki. Tarta Tatin, z czego co wiem, raczej podawana na ciepło; tu na zimno na niezbyt smacznym cieście francuskim, bez rewelacji, a moja tarta czekoladowa, aj… spodziewałam się czegoś innego. Bardziej kremowego. Masa krucha, ciasto jak nie na tartę przystało. Jednym słowem kiepsko.



Na tydzień przed planowanym wypadem, zastanawiałam się czy zawszę będę chodziła do restauracji, w których jedzenie będzie pyszne, lokal super, obsługa przyjazna. Do tej pory tak było. Ale dziś poznałam odpowiedz. Otóż nie.
Nie uważam tego wyjścia za udane. Jedyne, co mnie pociesza to bardzo smaczna zupa rybna oraz, fakt że spróbowałyśmy przegrzebków, a ja żabich udek. Knajpa odstraszająca, umiejętności kucharza zastanawiające. Więcej tam nie wrócę, choćby mi płacili.

4 komentarze:

  1. Nie, żebym chciała ich jakoś szczególnie bronić (w restauracji nie byłam, więc zupełnie nie mogę się na jej temat wypowiadać), ale faktem jest, że 15.00 to w restauracjach dość spokojna pora - w wielu miejscach za granicą knajpy w ogóle są wtedy zamknięte... (całe szczęście, że u nas nie!). Przyznam też, że na zdjęciach wystrój wygląda ładnie, może nie w takim nowoczesnym ujęciu, jak w R20 (jeśli lubisz francuskie klimaty, to bardzo Ci ją polecam!), bardziej w stylu wiejskiej oberży lub tradycyjnego bistro:) No ale oczywiście pozory mogą mylić, szkoda wielka, że zaliczyłaś restauracyjne rozczarowanie akurat w urodziny swojej Mamy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię czytać tego typu recenzje. Wiem, które miejsca omijać:) Dzięki:)

    OdpowiedzUsuń
  3. delikatessen - z mojego doświadczenia o 15.00 w restauracjach jest duży ruch, oczywiscie to zalezy, ale pracowałam na kuchni i tabaka o tej porze to dość częśto już rutyna ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. jako, że restauracja jest usytuowana tuż przy stacji metra z której prawie codziennie (i o różnych porach dnia i nocy) korzystam wiem, że tam jest zawsze pusto :)

    OdpowiedzUsuń

Przepraszam za włączenie weryfikacji obrazkowej, ale niestety z dnia na dzień dostaję więcej spamu.. Nie zniechęcajcie się i piszcie czy smakowało :)!