sobota, 31 grudnia 2011

2011/2012

Z okazji kończącego się 2011, chciałabym wam złożyć najserdeczniejsze życzenia
na nadchodzący Nowy Rok !
Przede wszystkim : spełnienia marzeń, pomyślności, szczęścia i zdrowia.
Niech będzie lepszy niż 2011 :)

SZANA <3


wtorek, 27 grudnia 2011

Poświąteczny post i cynamonowa bułka z wielką dolewką kawy.

Siema :)
Tegoroczne Święta minęły dość szybko i na szczęście nie zostawiły żadnej rysy na mojej psychice. A w ubiegłych latach różnie z tym bywało. Często w moim domu świętujemy z raphacholinem ( raz tylko zdarzyła mi się ekstremalna rzyguśka w Wigilię z przejedzenia ) bądź kłócimy się dokumentnie i nie odzywamy się plus minus przez kolejne dwa tygodnie.

Fakt jest faktem, już po Świętach. Czas zdejmować Mikołaje z okien i korzystać z zimowych wyprzedaży.
W tym roku stwierdziłam, że nie będę gorsza i w wolne po Świętach pocisnęłam jak świnia na trufle; na shopping, z nadzieją, że nabędę coś taniego, a do tego fajnego.


Oczywiście nic ‘ekstra’ nie kupiłam, a cała moja wyprawa zakończyła się akcentem smutnym, lecz gastronomicznym, nad bułeczką cynamonową, która w smaku przypominała naleśnik z zakalcem. Całość uratowała nieskąpa garść cynamonu, którą pewnie zaspany cukiernik o piątej nad ranem posypywał owe wypieki. Do tego niekończąca się ilość kawy, a to wszystko za 1,99 zł. Takie rzeczy tylko w ikea.

Kupiłam za to mnóstwo gazet pokroju 'kuchnia', 'smaczne gotowanie' itp. Zapewne nie upiekę/ugotuję nic do końca roku, bo nawet gdybym chciała to moja lodówka pęka w szwach. Poczytam, popatrzę i w styczniu na pewno będzie ciekawiej.

Zawsze końcówki roku takie są. Przejedzone i ospałe. Trzymajcie się ciepło, bo ja dziś tak zmarzłam, pomimo 10 stopni 0_o.
A jak wasza końcówka roku?

sobota, 24 grudnia 2011

Święta!

Kochani!
Dziś już Wigilia, więc chciałabym wam złożyć,
najserdeczniejsze życzenia na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia.
Spokoju, rodzinnej atmosfery i pełnych brzuszków.
Uśmiechu na twarzy i niezapomnianych chwil.
Wesołych Świąt 2011 raz jeszcze :)
Szana :)

Słyszymy się 27-ego :D

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Zupa krem z selera naciowego + trochę o świętach oraz trochę o wszystkim



Myśli no. 1:
Kto nie czuje klimatu świątecznego, ręka w górę! <moja ręka w górze>. Choćbym nie wiem jakbym się starała; to ta obrzydliwa pogoda za oknem tak mnie wkurza, (zapewne słowo 'wkurza' jest tu dość słabe) bo to przez nią, nie mam krzty świątecznego nastroju. Gardzę nią ! Takie widoki mogą mieć (moim zdaniem) miejsce trzy razy do roku:, 2-ego stycznia (upadek i zniszczenie) albo okolice 8-21 marca, kiedy pada deszcz rozpuszczający wszystko wszędzie, albo też kojarzy mi się taka pogoda z dniem wolnym przed świętem zmarłym (nie pytajcie dlaczego, sama nie wiem 0_o). Na pewno nie przyrównuje jej do okresu na tydzień przed wigilią.

Myśl no. 2:
Kiedy przyjechałam w piątek wieczorem do Poznania, było wszystko super dopóki nie czekałam na poznańskie ztm (nie mam bladego pojęcia jak leci ich skrót, chyba mpk, ale głowy nie dam). Byłam w domu grubo po 23. Zniechęcona, zmarznięta i przemoczona wchodząc do domu poczułam zapach pierniczków. Babcia z wnuczką, u której mieszkam, cały wieczór i potem jeszcze długo w nocy, przyrządzały świąteczne pierniczki. Ujęło mnie to za serce i za żołądek, bo dostałam parę sztuk;)

 pierniczki, które dostałam od Pani Halinki :)

Myśl no. 3
Nie lubię jak marnuje się jedzenie. Z resztą chyba już to wiecie. Od razu po powrocie z Wielkopolski rzuciłam się na gary, bo po nocach śnił mi się seler naciowy, który zostawiłam niewykorzystany w stolicy. I tak powstała owa zupa, bo jakoś bardziej twórcza być nie mogłam.
PS: A wyszła taka dobra, że mój prywatny krytyk kulinarny przebijający całą komisję Michelina, zjadł z dokładką.. uffff.

Myśl no. 4
Choinka ubrana, piosenki odpowiednie lecą, jest placek góralski mamy... będzie dobrze !


Zupa krem z selera naciowego

- 300 gram selera naciowego
- 1 litr wywaru warzywnego
- 1 cebula
- 200 gram śmietany gęstej - 18%
- 2 łyżki mąki
- 100 gram sera pleśniowego typu lazur
- sól i pieprz


Seler drobniutko kroimy na paseczki razem z cebulą. Na rozgrzanej patelni przesmażamy cebulę, następnie dodajemy seler i chwilę całość dusimy. Teraz musimy dodać to do wywaru warzywnego, w którym gotujemy całość, aż seler zmięknie. 

Gdy całość będzie miękka, miksujemy zupę na krem. Następnie dodajemy ser pleśniowy i przyprawy. Zagotowujemy i w razie potrzeby jeszcze raz miksujemy. Ostatnim etapem jest wymieszanie śmietany z mąką i dwoma chochlami gorącej zupy. Całość miksujemy i wlewamy powoli do zupy, ciągle mieszając. Ostatni raz zupę zagotowujemy i gotowe.

wtorek, 13 grudnia 2011

Krem z pomidorów z nutą bazylii i selera naciowego

Hej,
Chyba od tej ostatniej, felernej niedzieli, kiedy (ktoś mógłby powiedzieć, że z błahego powodu, ale jednak) cały mój światopogląd legł na dłuższą chwilę w gruzach; szukam smaku, który podniesie mnie choć (na litość boską!) na sekundę na duchu. Nie chcę się rozwodzić nad tym, co złego mnie spotkało i czy to naprawdę był, aż taki powód do lamentu. Chcę napisać jedno: dla mnie było to jedną z większych tragedii jakich doświadczyłam (bez względu na to, co wszyscy sobie myślą)  i wasze złośliwe uśmieszki wsadźcie sobie głęboko.. dobrze wiecie gdzie.


Po zdarzeniach, które dosłownie sprawiają, że tracę rozum i zaskakuję sama siebie swoją reakcją na pewne sytuacje; rekonwalescencja trochę mi zajmuję. Mamy już wtorek, a ja do końca nie jestem sobą. 

Zawsze szukam ukojenia w jedzeniu, (jednak etap czekolady i słodyczy mam już za sobą) tak więc i tym razem mój mózg intensywnie pracował nad daniem, które pomoże mi na chwilę odpuścić.

Cały mechanizm jest dość prosty. Skupiam się na realizacji przepisu, który najbardziej na świecie chcę teraz wykonać, ale nie można zapomnieć o samej ochocie na owe danie. Wtedy mamy murowany sukces. Całe poniedziałkowe popołudnie rozkminiałam więc nad nabyciem odpowiednich składników, a wieczorem myślami byłam już rano jak przesmażam czosnek, do którego zaraz dodam pyszne, czerwonawe pomidory...

Krem z pomidorów z bazylią i selerem naciowym

- 2 op. pomidorów z puszki
- 5-6 małych pomidorów
- 2 łodygi selera
-1/2 cebuli
- 2 ząbki czosnku
- świeża bazylia
- olej, masło
- białe wino półwytrawne
- sól, pieprz, cukier
- śmietana / jogurt

Zupełnie nie zastanawiałam się w poniedziałek nad tym jak wykonam zupę i ile czego potrzebuję. Kupiłam i wsadzałam do garnka raczej na oko, ale uwierzcie mi; Jest jakaś siła, która nad nami czuwa, bo zupa wyszła pyszna ! ;)


Na odrobinie oleju i kawałku masła przesmażam cebulę pokrojoną w piórka i drobno pokrojony czosnek. Następnie dodaję drobno skrojony seler i jeszcze chwilkę smażę. Następnie zalewam wszystko, doslownie dwoma chlustami wina i duszę pod przykryciem ze 2-3 min

Teraz dodaję świeżo pokrojone pomidory i znów chwilę gotuję pod przykryciem. Dodaję pomidory z puszki, stawiam garnek na płytce, przykrywam i mam około 15 min przerwy.

Liście świeżej bazylii opłukuję i dodaję dosłownie na minutę do zupy. Całość mieszam, zdejmuję z gazu i miksuje do otrzymania konsystencji kremu. Doprawiam do smaku solą, pieprzem i cukrem. Podaje z łyżeczką kwaśnej śmietany bądź jogurtu.

sobota, 10 grudnia 2011

1. Urodziny gastronomyGO ! :))

Hej :)
Witam was w ten zimny, sobotni poranek. Raczej nie piszę postów w weekend, ale dziś się tak zdarzyło, że świętuję pierwsze urodziny gastronomyGO!



Chciałabym tym postem wam podziękować, a nie zanudzać w stylu ile osób tu weszło, ile skomentowało czy ile polubiło. Suche dane są nudne, nikt ich nie zapamiętuje, a niektórzy odbierają jako przechwalanki.

Ja po prostu szybko napiszę DZIĘKUJĘ. Bez was blog nie miał by sensu :) Mam nadzieję, że wytrwacie ze mną jeszcze parę piepknych lat :)

Zdrówko !

piątek, 9 grudnia 2011

Tiramisu z zieloną herbatą

Hej!
Przepis na ten deser znalazłam w jakiejś gazecie. Gdy go ujrzałam od razu wiedziałam, że go zrobię z dwóch powodów. Po pierwsze uwielbiam fajne, oryginalne połączenia, a po drugie; zalega mi w domu mnóstwo herbaty zielonej - Konacha, która do wypicia się nie nadaje, ale do wypieków już prędzej.



Ogółem uwielbiam zieloną herbatę i mogłabym pić ją hektolitrami, ale szczerze mówiąc, w tym deserze jakoś nie do końca mi podeszła. Zamieszczam jednak przepis, bo deser reszcie smakował ( i to bardzo, bardzo ). O gustach się przecież nie dyskutuje, ale mimo moich jakiś lekkich, być może wyimaginowanych obaw chciałabym wam przedstawić to tiramisu jako propozycję, która pokarze jak można fajne urozmaicić coś bardzo klasycznego, a wręcz sztandarowego.

Tiramisu z zieloną herbatą

- 1 op. mascarpone (250g)
- 200 ml śmietany 30%
- odrobinę mleka
- cukier puder 4 - 5 łyżęk
- zmiksowana zielona herbata 1 łyżka
- 1 op. biszkoptów
- 2 łyżki wody
- 200 ml mocnego naparu z kawy
- 4 łyżki likieru wiśniowego



Mascarpone łączymy ze śmietaną, cukrem pudrem i herbatą. Dokładnie trzepaczką łączymy składniki. Wszystkie produkty powinny być wcześniej wyjęte z lodówki. Jeżeli masa będzie zbyt gęsta można lekko rozrzedzić mlekiem, albo ubić śmietanę przed wymieszaniem. Wtedy będzie bardziej delikatna i puszysta.

Biszkopty moczymy w kawie z wodą i likierem. Następnie przekładamy do pucharków na przemian z masą. Na końcu można udekorować startą białą i ciemną czekoladą. Przed podaniem deser schładzamy w lodówce.

wtorek, 6 grudnia 2011

Tarta z dynią, szałwią i gorgonzolą, czyli bardzo świątecznie ;)

Wybaczcie mi ten nietakt ( post, którego miejsce powinno być w październiku/listopadzie ), ale kiedy dysponowałam swoim kolosem, nie starczyło mi dyni na tyle, aby wykonać wszystkie przepisy. ( A tak narzekałam na jej nadmiar :P. ). 

Niewielką ilość tego pomarańczowego warzywa dostałam od kolegów z sąsiedztwa. Zechcieli mnie poratować, gdyż musiałam powtórzyć zdjęcia musu z dyni, który ma być w książce ( z racji konkursu na kulinarnego bloga roku ). Prowadząc małe bistro, dysponują kilogramami, więc połóweczkę z miłą chęcią przytuliłam.


Zdjęcia poprawiłam, a reszta została. Wiem, wiem, wiem... Powinnam wam proponować jakieś wypasione pierniczki, w kształcie Mikołaja czy Gwiazdora, ale kiedy dynia tak sobie leży w mojej lodówce, całkiem niewinnie, a mi został z sezonu jesiennego tylko quiche do wykonania... Rozwiązanie jest proste ;).

Tarta z dynią, szałwią i gorgonzolą

ciasto:

- 250 gram mąki pszennej
- 150 gram masła pokrojonego na drobne kawałeczki
- sól
- 4 łyżki zimnej wody 

farsz:

- 400 gram dyni
- 200 gram śmietany 30% (gęstej)
- 200 gram gorgonzoli
- 4 jajka
- szałwia suszona/świeża
- 150 ml mleka


 
Składniki na ciasto bierzemy przekładamy do jednej miski ( bez wody ) i lekko, opuszkami palców, łączymy. Musi nam powstać coś w stylu zacierek. Chodzi o roztarcie masła z mąką, ale nie ogrzania i dokładnego połączenia. Kiedy mamy składniki z grubsza połączone, dodajemy wodę i szybko zagniatamy.

Wykładamy tortownicę o śr. 24 cm ciastem, w ten sposób, aby ociupina wystawała nam boku quiche za brzeg formy. Nakłuwamy i wstawiamy do lodówki na 30 min, a piekarnik rozgrzewamy do 190 stopni.

Po upływie określonego czasu, wyjmujemy formę, przykrywamy dno papierem do pieczenia, wysypujemy fasolę dla obciążenia i pieczemy przez 10 min. Następnie wyjmujemy obciążenie i dalej pieczemy, aż spód nam się ładnie zarumieni.


 
Podczas wypiekania spodu, przygotowujemy dynię. Gotujemy ją na parze, aż zmięknie. Następnie studzimy ją i miksujemy na mus blenderem. Dodajemy śmietanę, solimy i pieprzymy do smaku. Odstawiamy na bok.

Jajka miksujemy z 150 ml mleka i wsypujemy szałwie. Dosłownie wedle uznania. Ja uwielbiam, więc dałam prawie całą paczkę suszonej ;).

Gdy quiche jest złocisty, wyciągamy go, ale nie wyłączamy piekarnika. Na spód układamy mus z dyni, na to kruszymy gorgonzolę i na końcu zalewamy jajkami. Całość pieczemy około 40 min, aż pięknie nam masa zbrązowieje.

wtorek, 29 listopada 2011

Deser jogurtowy z białą czekoladą i mango, a do tego wszystkiego małe oszustwo ;)

Oszukać można mamusię i tatusia. Oszukać można również siebie, albo taki jeden film, z przeznaczeniem w tytule. 
Rosjanie mówią, iż "mądrego można oszukać tylko raz". 
Znaczenie słowa 'oszukać' to doprowadzić kogoś do niekorzystnego rozporządzenia jego mieniem przez podanie nieprawdy lub ukrycie nieznanych mu faktów, bądź po prostu KŁAMAĆ.
Można zwodzić, mamić, bajerować, kantować, naciągać, nabierać, robić w balona..



Słyszałam, że życia nie da się oszukać.. I zapomnieli dodać, że swojego zapotrzebowania na cukier również..

Kiedy dopada mnie wilczy głód na słodycze, ale mój rozum mówi wystarczy już słodkiego na dziś, staram się sama siebie zbajerować. Zjeść smacznie, słodko i zdrowo. Myślę, że mi się chyba udało :)

Deser jogurtowy z białą czekoladą i mango

- 1 opakowanie białej czekolady
- 300 gram jogurtu naturalnego w temperaturze pokojowej
- 1 puszka mango bądź 1 świeze
- 4 łyżki cukru

Z 4 łyżek cukru robimy karmel. Wsypujemy do rondelka i rozgrzewamy, aż do uzyskania płynnej masy. Następnie rozsmarowujemy karmel na blasze pokrytej papierem do pieczenia i zostawiamy do wystygnięcia.
Rozpuszczamy w kąpieli wodnej czekoladę, a gdy przestygnie mieszamy ją z jogurtem. 

Mango kroimy w kosteczkę. Układamy na przemian z masą jogurtowo-czekoladową, na sam wierzch układamy skruszony karmel.


piątek, 25 listopada 2011

... Tarta Cytrynowa ...

* 24.XI *


Tarta cytrynowa:

- 25 dag masła
- 13 dag cukru
- 1 jajko
- 45 dag mąki
- 5 jajek dużych
- 200 gram cukru
- 200 g śmietany 36% (gęstej)
- 200 ml soku z cytryny

Przesianą mąkę mieszam z cukrem pudrem , dodaję masło w małych kawałeczkach i rozdrabniam nożem. Kiedy powstanie kaszka, dodaję jajko i wszystko energicznie zagniatam. Ciasto zawijam folią i odkładam do lodówki na 30 min. 
Wykładamy formę o średnicy 30 cm ciastem, nakłuwamy widelcem, przykrywamy papierem do pieczenia i obciążamy fasolą. Pieczemy w 180 stopniach, wpierw do momentu, aż się 'zetną' boki, wtedy wyciągamy, wyjmujemy obciążenie i pieczemy dalej, aż do zbrązowienia boków, przeważnie około 15-20 min.
W międzyczasie przygotowujemy nadzienie. Jajka ucieramy z cukrem, następnie dodajemy śmietanę sok z cytryny i zostawiamy na chwilę, aby odstało swoje. Zdejmujemy łyżką pianę i na wolnym ogniu, cały czas mieszając trzepaczką gotujemy, aż masa nam lekko zgęstnieje. Wtedy przelewamy na upieczony spód, zakrywamy brzegi folią aluminiową, aby nam się nie spaliły i pieczemy w 150 stopniach przez 25-30 min.

Tartę odstawiamy do wystygnięcia i dopiero kroimy. Ja jeszcze w międzyczasie już ostatniego etapu zapiekania wyjęłam tartę na sekundkę i udekorowałam cytryną, która ładnie się upiekła i dodała niesamowitego aromatu całemu ciastu.

***

środa, 23 listopada 2011

Krewtkowe kotleciki ze szczypiorkiem + sos cytrynowo-żurawinowy = PYCHA

Zabawna historia kryje się za tym przepisem. A był to tak..

Pewnego pochmurnego, listopadowego dnia, głodna nowych przepisów Szana, przeszukiwała internet z nadzieją, iż napotka inspirację. Gdy był już coraz gorzej i nic nie zadowalało marudnej blogerki, zdesperowana weszła na jedną z tych stron, co zawierają wszystko, czyli tak naprawdę nic. Był to portal dla kobiet mądrych, nowoczesnych i chcących wycisnąć życie jak cytrynkę. 

Gdy kliknęła na dział dla dwudziestolatek, otworzyła się jej zupełnie nowa witryna, w której był dział 'ze smakiem'.



Zniechęcona już była tak bardzo, że nawet nie miała ochoty tam zaglądać. Prawda była taka, iż odstraszyły ją ponure recenzje produktów spożywczych na stronie głównej. "Licho tu mieszka" - pomyślała, ale gdy nagle w ułamek sekundy impuls przeszedł przez jej ciało, ... odruchowo i bezwarunkowo kliknęła w dział kulinarny.

W dziale słodycze zobaczyła ciasteczka krabowe z sosem limonkowo-żurawinowym. Uznała to za niezłą kuchnię fusion, zapisała skrót i poszła zrobić sobie zieloną herbatę.

Wieczorem robiąc listę zakupów ujrzała, iż przepis zawiera błąd. Ciasteczka miały być z krewetkami. Zadowolona ze swojego spostrzeżenia, następnego dnia udała się na zakupy, a po pracy przystąpiła do przygotowania ciastek.

Wtedy to też przeczytała po raz pierwszy sposób wykonania. Nie był to przepis na żadne ciasteczka, ale smażone kotlety. Jednak zdecydowała się zaryzykować. I mimo, iż w trakcie przygotowań cały przepis przerobiła po swojemu, to wszystko wyszło pysznie, bo przecież bajka musi mieć dobre zakończenie. :)


Kotlety krewetkowe ze szypiorkiem
+
sos cytrynowo-żurawinowy
=
PYCHA

- 250 gram ugotowanych krewetek
- 1 łyżka majonezu
- 2 łyżki musztardy
- cebula pokrojona w kostkę
- 1 jajko roztrzepane
- szczypiorek
- 40 gram bułki tartej
- skórka z jednej cytryny
- sól i pieprz

- 1 duże jajko
- sok z jednej cytryny
- 100 ml oleju
- 3 ząbki czosnku
- sól i pieprz 
- szczypiorek
- 30 g suszonej żurawiny

Cebulkę pokrojoną w kosteczkę wrzucam do miski, dodaję ugotowane i pokrojone na drobniejsze kawałki krewetki, majonez, musztardę, jajko, skórkę z cytryny i całość traktuję blenderem, aż powstanie lekko grudkowata masa, ale trzymająca się w 'kupie'.

Dodaję bułkę, sól i pieprz oraz szczypiorek. Wszystko razem zagniatam i wstawiam na chwilę do lodówki.

Przygotowuję sos: Duże jajko łączę za pomocą trzepaczki z sokiem z cytryny. Dodaję wcześniej zblendowany czosnek i łączę skladniki. Solę i pieprzę do smaku. Na samym końcu dodaję olej, bardzo powoli, jednocześnie mieszając. Wrzucam szczypiorek i żurawinę. Sos gotowy.

Wyjmuję masę z lodówki, formuję kotleciki, lekko z góry spłaszczone. Smażę na rozgrzanym oleju, aż zbrązowieją. Podaję polane sosem. Idealne połączenie - uwierzcie mi :)

PS: Perfekcyjna pomoc kuchni! :) Niestety, część wylądowała na podłodze. :(

wtorek, 22 listopada 2011

Sprytne sztuczki w kuchni, czyli jak zrobić CZEKOLADOWE LIŚCIE ?

Przyznam się bez bicia, że moje umiejętności dekoratorskie są kiepskie. Staram się zagłębiać tajniki tej sztuki, ale pewnie sami wiecie jak to wychodzi.. różnie jednym słowem



Ostatnio w gazecie pokroju glamour, znalazłam ciekawy dodatek do sekcji gotowanie. Mianowicie zawierał on parę tricków. Parę przydatnych, niektórych oczywistych i oczywiście kilka absurdalnych. W tej mieszance wedlowskiej znalazłam fajny i łatwy sposób na przygotowanie czekoladowych liści. W 100 % jadalnych.

Totalnym bezsensem jest kupowanie do tej operacji żywych kwiatów. Wystarczy wygrzebać w zakamarkach poddasza jakieś obrzydliwe imitacje, które w latach 70. były na serio cool. Ja takowe znalazłam wykonałam i wyszły cudownie.

 
Cały sekret tkwi w rozpuszczonej w kąpieli wodnej czekoladzie, którą nakładamy na "wierzchnią" część listka, aby potem łatwiej odchodziło, kiedy będziemy odrywać ciągnąc gałązkę. Pamiętajcie, że warstwa musi być gruba! Inaczej czekolada się połamie ! Powodzenia !

środa, 16 listopada 2011

Sernik truflowy, Nic dodać, nic ująć.

Niedźwiedzie na zimę, zanim zapadną w sen, gromadzą sobie tłuszczyk. Ludzie podobnie. Na zimę gromadzimy zapasy, które pomogą nam przetrwać zapowiadane rosyjskie temperatury. Dlatego postanowiłam przygotować ten sernik. Na pewno nie należy do dietetycznych, ale za to nadrabia smakiem. Znalazłam go na blogu 'Lubię...'. Podaję tu moją wersję z drobnymi zmianami. Enjoy!


Sernik truflowy

- 200 gram herbatników
 - 80 gram masła
- 2 łyżki kakao
- 2 łyżki cukru

- 900 gram sera z wiaderka ( do kupienia w wersji 450 gram )
- 400 gram trufli 
( cukierków, nie grzybów. Piszę zapobiegawczo, bo miałam już takie krępujące pytanie :P)
 - 80 gram cukru
- 4 jajka

- czekolada 1 op.

Herbatniki drobno kruszymy, łączymy z kakao i cukrem i zagniatamy na jednolitą masę z miękkim masłem. Wykładamy dno tortownicy śr. 22 cm. Odstawiamy na bok. ;)


W kąpieli wodnej rozpuszczamy drobno pokrojone cukierki. Masa będzie dość gęsta, wręcz przypominała będzie kit ;p. Gdy lekko ostygnie, dodajemy dwie, trzy łyżki sera i miksujemy, aby całość lekko rozrzedzić. Następnie dodajemy resztę sera i cukier. Dokładnie miksujemy. Nie przerywając dodajemy po jednym jajku. Miksujemy, aż masa będzie jednolita, gładka.

Teraz wylewamy ją na spód i pieczemy sernik wpierw przez 30 min. w temperaturze 160 stopni, następnie 1 h w 130 stopniach. Sernik będzie gotowy do jedzenia, kiedy całkowicie wystygnie i swoje 3-4 h odstoi w lodówce. Nie próbujcie zdejmować obręczy. Grozi katastrofą ! :) Ciasto 'rozbieramy', kiedy swoje już się wychłodziło :)

Przepyszny - ostrzegam !
Już wkrótce kolejny sernik, przepraszam ale jestem na fazie :)


wtorek, 15 listopada 2011

Miejska tortilla, wcale nie z kebabem, Przepis z Amsterdamu! THE URBAN COOKBOOK

Książkę The Urban Cook Book, nabyłam z dobre pół roku temu na pikniku w warszawskiej 'Królikarni'. Polowałam na nią ostrożnie, niczym leśniczy na zwierzynę, jednakże kiedy ją w końcu ujrzałam i była tylko na wyciągnięcie ręki, załączył mi się akt desperacji i w popłochu, na siłę, po ludziach, z portfelem w ręku, nim się obejrzałam byłam już po owocnym polowaniu. 



Nie schizowałabym tak bardzo, gdyby nie było warto. Książka, którą trudno uraczyć na naszym rynku, z ceną 110 ,- ( w ostateczności kupiona za 90,-), w końcu weszła w skład mojej kulinarnej i w połowie jeszcze wyimaginowanej biblioteki ( z racji na braki w kolekcji :/).

Czemu tak bardzo chciałam ją mieć? 

To bardzo nowoczesna książka. Oprowadza nas po największych stolicach świata. Od ulicznego stylu, przez kulturę, odrobinę undergroundu, regionalnych artystów, aż po kuchnię, której daleko do białych obrusów i kwadratowych talerzy. Przepisy funkcjonujące bez jakichkolwiek zasad wpajanych przez Le Cordon Bleu. Dużo alkoholu, tanich i niewyszukanych składników, zlepionych w całość, które zadowolą każdego młodego obywatela świata.



Książka jest co prawda po angielsku i zawiera czasami składniki, które u nas ciężko uraczyć, jednakże kiedy dostałam od Ani z greenplumss.blogspot.com w podarku paczuszkę kuminu, wiedziałam, że to właśnie do niej zajrzę, aby wykorzystać prezencik.

Przepis pochodzi z działu Amsterdam. Kto u nas połączyłby ugotowane ziemniaki z tortillą? Węglowodan z węglowodanem? Czemu nie? Smakuje świetnie. I tego się trzymajmy, bo schematy są po to, aby je łamać.



Przepis z Holandii, 
tortilla z ziemniakami, mięsem mielonym i furą zielonego groszku!

- olej

- 3 laski cynamonu
-  1,5 łyżeczki kardamonu
- 3 goździki
- 2 łyżeczki garam masala
- 1 łyżeczka kurkumy
- 4 łyżeczki kuminu
- łyżeczka kolendry
- 1-2 łyżeczki imbiru
- 2 -3 ząbki czosnku

- 500 gram mięsa mielonego z indyka
- wódka
- 4 ziemniaki, obrane, ugotowane
- 200 gram groszku
- 1 duża cebula, pokrojona
- 1 puszka pomidorów

- tortille
Nie przerażajcie się długością listy. To tylko przyprawy!


 
Mięso osolone i popieprzone przesmaż na patelni z cebulą i czosnkiem. Następnie przełóż je do garnka, zalej pomidorami z puszki i dodaj wszystkie przyprawy i jeden chlust wódki. Duś około 10 min. Następnie dodaj groszek i ugotowane i pokrojone w kostkę ziemniaki. Zamieszaj, aby składniki się połączyły i duś przez około 2-3 min. Następnie wyjmij cynamon, podgrzej w micro tortille nałóż farsz, zawiń, jedź i działaj dalej!

poniedziałek, 14 listopada 2011

Pianki Marshmallow do kawy :)

Dzisiaj taki luźny post. Taki bardziej przegadany.

Listopad przyszedł, markety i Smyk przypominają już o zbliżających się świętach, a ja, cieszę się jeszcze z plusowych temperatur i braku jesiennej depresji.
 ***





Tak się miło złożyło, że akurat ten weekend zostałam w stolicy, więc w sobotę wyruszyłam na upragniony research po sklepach. Poszukiwałam masy kanapkowej 'marshmallow' o smaku tradycyjnym, jednak uraczyłam tylko malinową i truskawkową. W rekompensacie kupiłam sobie mini pianki, które zamierzam przeznaczyć jako słodzik do kawy.


Podpatrzyłam, że coraz więcej kawiarni ma je wyłożone na swoich 'komodach', których namolnie poszukujemy z jeszcze zaklejonymi powiekami, aby wzbogacić naszą Amerykę (czy tam latte, jak kto woli) o cukier, który idealnie z rana współgra z kofeiną.



Ja osobiście nigdy w kawiarni się na nie nie skusiłam, ale kiedy już zwątpiłam podczas zakupów, że dostanę poszukiwany przeze mnie krem, wtem spadły mi z nieba one. I co zrobiłam? Kupiłam. Bo nie chciałam ryzykować, że zniechęcona wrócę do domu z pustymi rękoma. Trzeba dokarmiać swój dobry humor, tak więc wróciłam podekscytowana, wyłącznie z myślą o małej, mlecznej kawie w nowym, zimowym kubeczku z dodatkiem (jakby tu moja koleżanka pewnie powiedziała) hipsterskich pianek.


Cukrowa otoczka się rozpuszcza, lekko słodząc kawę. Pod koniec, kiedy już nosem dotykasz prawie dna, połykasz małe, lekko rozpuszczone i ciut 'obślizgłe' ( w całkowicie pozytywnym znaczeniu tego słowa ) pianki. Fajny bajer, ale dla mnie o 6 rano jednak nieakceptowalny, gdyż o tej wczesnej porze, chcę jak najszybciej dużo cukru i kofeiny, najlepiej już, w tej chwili! Jednak idealne na damską posiadówkę z sernikiem, który już sam w sobie ma 1100 kcal, kiedy dodatkowe kalorie w kawie, nie mają już dla nas żadnego znaczenia.

Do kupienia w Marks and Spencer. Cena 11,99 zł


czwartek, 10 listopada 2011

Pimp my sandwich part 2. Oryginalne masełka do porannych kanapek.

Dzień Dobry !

Uwielbiam z samego rana ( mam na myśli 6.00 a.m.), zanim jeszcze przejrzę na oczy i dojdę do siebie, wyskoczyć na dół do sklepu po świeże pieczywo. Jeszcze bardziej cieszy mnie ta możliwość, gdy uświadomię sobie, iż to właśnie o tej koszmarnie wczesnej porze mam tak niesamowity wybór w croissantach, bułkach, bagietkach, paluchach itp.

Pieczywko i bułki leżą w box'ach jeszcze nie wypakowane, a ja trochę lunatycznie, trochę po omacku, szperam w poszukiwaniu idealnej strawy na moje dzisiejsze śniadanie.


 
Dobra... koniec tej liryki, poezji, czy jak to tam nazwać powinnam. Fakt jest faktem, że świeże pieczywo kręci mnie na równi z opalenizną w odcieniu Beyonce, colą zero i tartą cytrynową.

Fakt jest również faktem, że moja lodówka była, jest i podejrzewam do jutra do godziny 16-stej będzie pusta. Świeże pieczywo oczywiście samo w sobie jest cool, ale kostka masła, która leżała sobie taka smutna i opuszczona, podsunęła mi dobry pomysł.



 
Masło ziołowe:                                             Masło india:
- 10 dag masła                                              - 10 dag masła
- łyżka soku z cytryny                                   -  łyżka soku z pomarańczy
- 3 łyżki ziół (mix świeżych)                           - łyżeczka imbiru 
- sól, pieprz                                                   - łyżeczka curry
- 1/2 ząbka czosnku                                      - 2 łyżeczki musztardy
przeciśnięta przez praskę                         

W obydwu przypadkach ucieram masło z sokiem. Powinno być one w temperaturze pokojowej. Następnie dodaję odpowiednie składniki i dokładnie ucieram. Smaruję bułkę masłem i zjadam :)



 
Miłego Dnia Życzę !

środa, 9 listopada 2011

Sernik o smaku białej, mlecznej i gorzkiej czekolady

Z tym sernikiem to było tak. Po pierwsze od jakiegoś czasu w pracy patrzę na mega-elegancki sernik z kajmakiem. Zwykły, pieczony. Za każdym razem jak serwuję go gościom, myślę sobię, że niedługo zrobię taki dla siebie, albo nawet o oczko lepszy ( dlatego to 3 x choco ;P).



Po drugie w miniony weekend spotkałam się z dziewczynami z blogów: green plums i obados na obiados. Podczas naszej namiętnej dyskusji weszłyśmy na temat sernika. Dokładnie chodziło nam o fakt czemu jeden opada a drugi nie. Po debacie stwierdziłyśmy, że ubicie białek z cukrem, a nie ucieranie go z żółtkami, spowoduje że masa białkowa będzie sztywniejsza i podtrzyma to całość ciasta. Być może. Nie twierdze, że to nie zadziała, jednak w tym przepisie zupełnie inaczej postępuje się z jajkami, więc nie sprawdziłam. Jednakże fakt jest faktem, że sernik mi nie opadł.

Po trzecie idą święta. Musiałam sprawdzić dobry przepis na sernik.

Po czwarte znalazłam ten przepis na blogu mojepyszności.blox i tak mi się spodobał, że włożyłam linka do folderu " do zrobienia ". Leżał tam chyba z pół roku. Wystarczająco długo.



Co jeszcze, zanim podam przepis z małymi zmianami oczywiście? Bądzcie cierpliwi, nie wyciągajcie go za szbko z formy, długo trzymajcie w lodówce, nim ukroicie pierwszy kawałek. Ja niestety do nadgorliwych ludzisk należe i musiały mnie łapki ponieść nie tam gdzie trzeba. Zdjęłam formę za szybko i niestety uratowałam tylko jeden bok sernika. Ostrrzegam więc;: to ciasto tylko dla wytrwałych.

A. Nie łatwo się robi te trzy warstwy, ale nie od razu Rzym zbudowali. Ja corelem się nie wspomogę. Do dzieła!

3 x czekoladowy sernik

- 200 gram herbatników
- łyżka kakao
- 100 gram masła

- 1 czekolada biała
- 1 czekolada mleczna
- 1 czekolada gorzka
- 1 op. (200 ml) śmietanki 36% sztywnej

- 1 op. ( 200 ml ) śmietany 22%
- 4 jajka
- 3 łyżki mąki ziemniaczanej
- 1 kg sera z wiaderka
- 150 gram cukru
- ekstrakt waniliowy




Najpierw herbatniki gnieciemy na drobne kawałeczki (wałkiem w reklamówce), mieszamy z kakao, a następnie zagniatamy z miękkim masłem i wykładamy dno tortownicy o średnicy 21-23 cm.

Pieczemy spód w temperaturze 180 stopni.

Teraz ser miksujemy z cukrem i mąką ziemniaczaną do gładkiej masy. Cały czas miksujemy i wbijamy kolejno 4 jajka, następnie kwaśną śmietanę i ekstrakt waniliowy. Miksujemy jeszcze, ale krótko do uzyskania gładkiej masy.

Masę serową dzielimy na 3 części. Po około 500 gram każda.

I rozpuszczamy każdą czekoladę w kąpieli wodnej. Do białej dodajemy łyżkę śmietanki, miksujemy, dodajemy do masy serowej i znów miksujemy do połączenia składników.
Tak samo postępujemy z mleczną i gorzką, z tym, że do gorzkiej dodajemy dwie łyżki śmietanki.

Na upieczony spód wlewamy wpierw masę białą, na nią delikatnie mleczną i na końcu gorzką. Nie jest to zadanie łatwe, ale wierzę, że się wam uda zachwać urocze paseczki :)

Pieczemy około 2 h. Pierwsze 15 min. w 180 stopniach, pozostały czas w 160 stopniach. Zostawiamy do całkowitego wystygnięcia, dobrze też po skończeniu pieczenia zostawić sernik jeszcze w nagrzanym piecu przy uchylonych drzwiczkach.
Gdy sernik będzie już zimny wkladamy do lodówki na 4-6 h. Dopiero po upływie tego czasu, możemy ciasto kroić, bez jakichkolwiek strat :)



środa, 2 listopada 2011

Migdałowe ciasto libańskie SFOUF :)

A ja muszę się wam pochwalić :) Moje wyśnione ( dosłownie ! ) ciasto wyszło idealnie. Jednak jest jakaś siła w kosmosie, która jak Dżin pomaga Ci spełniać swoje pragnienia :). Moje zostało wysłuchane, a ja jak magnes przyciągnęłam wspaniały efekt, jakim stało się moje ciasto prosto z Libii - Sfouf.



Nie jesto to ciasto z serii tych wampirów energetycznych, co nam się wydaje czytając przepis, że się nienarobimy. A potem jak się już podejmiemy, to pracy i sprzątania końca nie widać. Uwinęłam się w 15 min, a sprzątanie to kwestia maksimum 10 minut, podczas gdy ciasto piecze się już w pikarniku.

Do wakacji daleko ( kurcze, dopiero przecież, co się skończyły ;/) , tak więcj polecam w tą stronę uderzyć, aby zrelaksować umysł i ciało :). Bo mnie jako gastronautę to nic bardziej nie relaksuje jak smaczny, porządny, ale przede wszystkim udany wypiek. Jestem szalenie wdzięczna za tak dobre ciasto w ten szary i ciężki poniedziałek... :) chillout.




Żółte libańskie ciasto migdałowe

- 450 gram mąki krupczatki
- 150 gram mąki pszennej
- 1 łyżeczka kurkumy
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 400 gram cukru pudru
- 500 ml mleka
- 2 duże jajka
- kostka masła roztopiona
- 2 łyżki wody z kwiatu pomarańczy ( UWAGA: warunek konieczny ! )
- 80 gram płatków migdałowych

Wszystkie suche składniki mieszamy w dużej misce ( obydwie mąki, kurkumę, proszek, ale bez cukru ). W środku zostawiamy dołeczek na część "mokrą" :).

W innej misce wbijamy jajka, dodajemy mleko oraz cukier i przestudzone roztopione masło wraz z wodą z kwiatów pomarańczy. Teraz wszystko ładnie miksujemy na gładką masę.



Następnie bierzemy trzepaczkę i powolutku wlewamy mokre do suchego ułatwiając sobie mieszanie masy właśnie rózgą. Powinna w efekcie być dosyć gęsta, jednak bez większego wysiłku do przemieszania.

Tortownicę średnicy 24-26 cm wykładamy papierem i wylewamy ciasto. Ostatni element to posypać ciasto płatkami migdałów i lekko powciskać w wierzch. Pieczemy około 50 min w 175 stopniach. Aż patyczek będzie suchy.



Wybornie smakuje z miodem i jogurtem naturalnym, gęstym, jeszcze ciepłe !!


Ciasto bierze udział w akcji:
Ciasta Świata