czwartek, 27 stycznia 2011

Nie zawsze się udaje, czyli właściwe podejście w kuchni.

Tak jak wspominałam niedawno, mam teraz sporą zajawkę na kuchnię skandynawską. Tak się składa, że jest ona coraz bardziej popularna, (dzięki Nomie Pana Rene), i to nieprzeciętnie dobrze, bo warto zapoznać się z jej oryginalnymi i jedynymi w swoim rodzaju  przepisami, które zaskoczą pewnie nie jednego i tak jak dziś mnie.. niestety w złym słowa tego znaczeniu.



Kupiłam sobie z dwa tygodnie temu książkę – przewodnik Pascala po kuchni Skandynawskiej. Śliczny album z cudnymi obrazkami, podzielony na kraje, pory roku, przepisy. W kuchni Norwegi znalazłam recepturę na podpłomyki Lefse. Przyjemny przepis i dość szybki w wykonaniu, dlatego skusiłam się go wykonać po przyjściu z pracy. Niestety moja cała produkcja okazała się klapą..

Ciasto oczywiście nie wyszło, było rzadkie jak woda i musiałam dodać do niego z 4 razy więcej mąki niż było podane, aby cokolwiek skleić. To co wylepiłam wielkimi trudami, okazało się jednym wielkim zakalcem i w efekcie nawet przeróbka ciasta na kluski skończyła się jedną wielką porażką. W efekcie  cała moja praca wylądowała w koszu na śmieci.


Nie czuję się spełniona i szczęśliwa z tego powodu, ale płakać nie będę. Przegrałam bitwę, ale nie wojnę. Przeszukałam Internet w celu poprawienia nieszczęsnych Lefse, tak więc wyniki wkrótce.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

"I cóż, że ze Szwecji", czyli tosty Ubodzy Rycerze.

Kuchnia skandynawska wydaje mi się dość atrakcyjna; dlatego bez wahania postanowiłam sukcesywnie sprawdzać ich regionalne dania. Ubodzy rycerze to potrawa ze Szwecji, bardzo szybka i prosta w wykonaniu. Do tego wszystkie składniki, których potrzebujesz, masz w domu. I ostrzegam, żeby potem nie było, że nie mówiłam.. zupełnie tak szybko jak się ją robi - uzależnia!




"Ubodzy Rycerze"

- 1 jajko
- 1,5 szklanki mleka
- 1 szklanka mąki
- tosty
- masło
- cukier, cynamon

Jajko z szklanką mleka ubijam, następnie po trochu dodaję mąki. Kiedy masa będzie gładka, dodaję resztę mleka i znów krótko miksuję. W powstałej masie zanurzam tosty, które przesmażam na maśle. Pod koniec posypuję cukrem i cynamonem i podaje. Polecam na jutrzejsze śniadanie :)


   +    =  UBODZY RYCERZE :-)

niedziela, 23 stycznia 2011

Obserwatorium Gastronomiczne: Kawa, cafeteria, five o’clock i temu podobne, czyli kawiarnia "THE BARISTA"

Nie ukrywam, że od niedawna zaczęłam chadzać do warszawskich kawiarni. Powodem, który przemawiał za tym, abym zrezygnowała z kawy na mieście to ceny. Wydanie 10 bądź 15 zł na kubek napoju to całkiem, całkiem sporo. Zawsze sobie mówiłam, że jestem w stanie zrobić taką samą w domu, ale nigdy nie kończyło się to tym, że faktycznie robiłam to cappuccino i wygodnie siadałam w fotelu, zagryzałam ciasteczkiem i rozmawiałam. Dlatego w końcu się przemogłam, bo te wszystkie najnowsze smaki… w końcu musiałam zacząć ich próbować; jak na gastronautę przystało! Teraz jak planuje wypad do kawiarni to cieszę się jak małe dziecko. Przyjemnie jest usiąść, sączyć kawę, zjeść kawałek ciasta i rozprawiać o rzeczach ważnych i ważniejszych.




W sobotę byłam w cafeterii „The Barista”. W normalnych okolicznościach raczej bym do niej nie zaszła, bo mieści się w centrum handlowym, co niestety dyskwalifikuje lokal od razu. Jednak wyróżniająca się oferta na tle tych wszystkich kawiarni przykuła moją uwagę. W knajpce podają latte o smaku dyni.

sobota, 22 stycznia 2011

Saturday Night Fever!

Mówcie, co chcecie, ale Traovoltę kocham żarliwą miłością i dlatego w hołdzie, cykl moich sobotnich wpisów zamieszczać będę w serii „Saturday Night Fever”. SNF będą to notki dotyczące drinków, alko i wszystkiego, co procentowe. Jak na sobotę przystało, wypadało by wypić coś na rozluźnienie i na rozrzedzenie krwi, bo długa przed nami czeka noc.



W gastronomii często zapomina się o barmaństwie, a to bardzo, baaaardzo, baaaaardzo źle. Drinki, palemki, malibu, coco islands, kwiaty na szyi i cały ten kolorowy stuff to niezła zabawa, w której można stworzyć coś czarownego i do tego smacznego. Zachęcam was do zlewania czy jak kto woli zalewania, bo tu nie ma zakalców, które mogą popsuć nasz humor, a to przed weekendowym wypadem nie wskazane! No a już nie wspominam, że karnawał całą gębą.


piątek, 21 stycznia 2011

Moje japońske muffiny z zieloną herbatą.

W minionym roku miałam uroczego Mikołaja. Przyniósł mi pod choinkę kosz delikatesowy. Było to wielkie pudło, pełne smakołyków i produktów, z których można zrobić coś pysznego. Między innym dostałam zieloną, japońską Konachę. Za bardzo nie jestem miłośnikiem zielonej herbaty, więc tak naprawdę stała ona bezużyteczna, aż od Wigilii. Szkoda mi jej się jednak zrobiło i postanowiłam zrobić z jej użytkiem muffinki. Z doświadczenia wiem, ze herbata dobrze współgra z cytryną oraz widziałam mnóstwo przepisów herbaciano-czekoladowych, tak więc składniki na muffiny miałam już wybrane.





czwartek, 20 stycznia 2011

Moja domowa spiżarnia

Tropical food – coconut oil




Chciałabym, co jakiś czas przedstawiać wam produkt godny „polecenia” , którym warto uzupełnić domową spiżarnię. Dzisiaj wyrób z serii „organic coconut products”, czyli olej kokosowy, w100% bioorganiczny.
Wczoraj przedstawiłam wam przepis na zupę z użyciem tego produktu, dlatego zdecydowałam się go opisać jako number one.

Jest to olej z pierwszego tłoczenia na zimno, miąższu owoców palmy kokosowej, czyli krótko mówiąc kokosów. Cecha, która sprawia, iż jest godny  uwagi to taka, iż nie podlega procesem termicznym, zachowując w pełni wszystkie swoje właściwości. Oznacza to, iż jego wartości odżywcze pozostają niezmienne nawet pod wpływem wysokich temperatur. Poza tym producent na opakowaniu wymienia, iż jest bogaty w kwas laurenowy, jest nierafinowany, bez sztucznych barwników, aromatów i co najważniejsze dla naszego zdrowia niebielony i wolny od trans nienasyconych kwasów tłuszczowych.

środa, 19 stycznia 2011

Słodko-ostro, czyli zupa krem kokosowo-kukurydziana z chilli i cheddarem.

Słodko-ostry krem z kukurydzy
  • 1 cebulka
  • 1 chilli
  • 2 puszki kukurydzy
  • 1 opakowanie mleczka kokosowego
  • odrobina oleju kokosowego
  • ser cheddar 200
  • nachos
  • tymianek
  • kolendra
  • sól, pieprz
Straciłam głowę dla tej zupy! Jak dla mnie jest to stuprocentowy sukces w połączeniu smaków. Natknęłam się na ten przepis w magazynie kuchnia, jednak jak to ja, musiałam coś "udziwnić". Wiem, wiem pierwszy raz powinno się zrobić kropka w kropkę, ale mój mózg podsunął mi małe pomysły na ulepszenie pierwotnej receptury. Tak więc, czemu nie? Zupę robi się naprawdę szybko, jest banalna, a efekt powalający.

wtorek, 18 stycznia 2011

Obserwatorium Gastronomiczne: - czyli, ja na tropie "the best of the best" restauracji w Warszawie no.2

(wizyta 23.XI.2010)




            Restauracje, a raczej bistro „Babooshka” wybrała moja siostra. Jadłyśmy tam w listopadzie i pamiętam, że nasza wizyta wypadła w środku tygodnia (nie tradycyjnie w niedziele), natomiast knajpka pomimo, iż to wcale nie był weekend pękała w szwach.


           

            Lokal jest sympatycznie urządzony. Dość w rustykalnym jak dla mnie stylu. Jednak taka koncepcja sali jest nade wszystko wskazana, kiedy serwujemy kuchnie skrajnie tradycyjną i do tego rosyjską. Drewniane stoliki, krzesła, panele. Mnóstwo chust na ścianach i obrusy dziergane jak przez nasze babcie, odpowiednio oddawały klimat Rosji.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

"Kasztany są brązowe, ten kolor lubi wielu (...)"

Kasztany jadalne to jeden z bardziej ekskluzywnych dodatków do wszelakich dań. Choć sezon na nie przypadła tak naprawdę na jesień, dostałam je przypadkowo w styczniu, w Tesco, na warszawskim Gocławiu. Tak więc, bez zastanowienia nabyłam ich, aż 1,5 kg.




Z kasztanami nie miałam wcześniej do czynienia, aż do wizyty w węgierskiej restauracji Borpince. To tam po raz pierwszy ich spróbowałam. Pamietam, iż serwowali je w karcie deserów jako mus, który mi niesamowicie posmakował. Choć faktycznie puree było słodkie, to jednak zostawało cierpkawy posmak na języku i dodatkowo do tego miało lekko orzechowy, ale wyczuwalny posmak. Kasztany są dla mnie oryginalnym połączeniem smaków. Bardzo wytrawnym i do tego występujący w naturze.

niedziela, 16 stycznia 2011

Economy Gastronomy

Choć moja zamrażalka nie wygląda jak opuszczone iglo, to skrywała dla mnie kawałek wyrobionego, kruchego ciasta, którego znalezienie naprawde mnie ucieszyło. Dzięki tej niepozornej zamrożonej bryle, mogłam zadziałać bez zakupów, nakładów finansowych i czasochłonnych przygotowań.




Ciasto rozmroziłam, jednak była to jakaś resztka z tarty, którą kiedyś przygotowałam, więc za dużo tego nie było. Na dużą formę na pewno by nie starczyło. A dorabiać do tego nowe - niewskazane.






Nie jestem zwolenniczką wyrzucania i marnotrawienia żywności. Wręcz tego nienawidzę . Nie rozumiem ludzi, którzy wyrzucają jogurt, bo nie podoba się im zapach, bądź warzywa, które w siatce się trochę pogniotły.  Coż widocznie należało je inaczej ułożyć.. Nie mam ich w swoich znajomych na facebooku i najchętniej nie chciałabym, więcej oglądać takich sytuacji, których przykłady wymieniłam powyżej.

sobota, 15 stycznia 2011

I'm Popeye, the Sailor Woman :)

Nie ukrywam, że ze szpinakiem nigdy się nie lubiłam. Moim zdaniem, kwestia czy potrawa będzie nam smakowała czy też nie, zależy w dużym stopniu od analizy organoleptycznej, a tu szpinak niestety u mnie nie ma szans. Nie znoszę szipinaku w postaci bliżej nieokreślonej, zmielonej formy o fatalnym zapachu. Nieodpowiada mi intensywny smak rozmrożonego, już przetworzonego szpinaku, dlatego jedyna forma na której jestem coś w stanie tworzyć to piękne, jędrne i zieloniutkie liście, które możemy bez problemu nabyć na okolicznym bazarze.



  
Ostatnio bardziej zagłębiłam się w historię tej rośliny, ponieważ krąży mit, że dzieciaki tak go nie lubią, bo wyczuwają, że jest szkodliwy. Podobno wypłukuje wapń z kości... Nie pamiętam czy to wyczuwałam w dzieciństwie, ale fakt jest faktem, że szpinaku nie znosiłam. I tu nawet dzielny Popeye nie pomagał, który próbował mi wmówić, że będę silna jeśli zjem dawkę przecudnej zieleniny.. ble ;)




sobota, 1 stycznia 2011

Noworoczne postanowienia i noworoczne kalmary

W końcu Nowy Rok! Spadł mi kamień z serca. Zacznę realizować swoje postanowienia i wszystko będzie dobrze. Chyba jak każdy, mam ich parę. Prywatne odłożę na bok, bo to nie czas i pora, ale gastronomiczne są na piedestale i chciałabym was z nimi zapoznać.




Top one w tym roku to przede wszystkim zmiana pracy. Obecnie pracuję w toksycznym miejscu i na każdą myśl o nim zbiera mi się na mdłości. Podjęłam tą pracę z powodu czysto-formalnych. Psie pieniądze, ale godziny umożliwiają mi studiowanie. Tak bym chciała znów pracować na kuchni. Praca jako kucharz dawała mi niesamowitą frajdę, ale i satysfakcję. Realizowałam się zawodowo, uczyłam się nowych rzeczy, gotowałam, a do tego mi płacili!