Tak jak wspominałam niedawno, mam teraz sporą zajawkę na kuchnię skandynawską. Tak się składa, że jest ona coraz bardziej popularna, (dzięki Nomie Pana Rene), i to nieprzeciętnie dobrze, bo warto zapoznać się z jej oryginalnymi i jedynymi w swoim rodzaju przepisami, które zaskoczą pewnie nie jednego i tak jak dziś mnie.. niestety w złym słowa tego znaczeniu.
Kupiłam sobie z dwa tygodnie temu książkę – przewodnik Pascala po kuchni Skandynawskiej. Śliczny album z cudnymi obrazkami, podzielony na kraje, pory roku, przepisy. W kuchni Norwegi znalazłam recepturę na podpłomyki Lefse. Przyjemny przepis i dość szybki w wykonaniu, dlatego skusiłam się go wykonać po przyjściu z pracy. Niestety moja cała produkcja okazała się klapą..
Ciasto oczywiście nie wyszło, było rzadkie jak woda i musiałam dodać do niego z 4 razy więcej mąki niż było podane, aby cokolwiek skleić. To co wylepiłam wielkimi trudami, okazało się jednym wielkim zakalcem i w efekcie nawet przeróbka ciasta na kluski skończyła się jedną wielką porażką. W efekcie cała moja praca wylądowała w koszu na śmieci.
Nie czuję się spełniona i szczęśliwa z tego powodu, ale płakać nie będę. Przegrałam bitwę, ale nie wojnę. Przeszukałam Internet w celu poprawienia nieszczęsnych Lefse, tak więc wyniki wkrótce.