wtorek, 31 maja 2011

Bo życie jest jak pudełko czekoladek...

"Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiadomo, co się trafi." - Święte słowa!

Nigdy nie sądziłam, iż na trafię na swej drodze pasty kanapkowe, które zmienią mój czekoladowy światopogląd.



Chocolate Company Poland, bo to o tej firmie będę pisać, dopiero raczkuje na naszym gastronomicznym rynku, a już zdobyła swoich sympatyków. W miniony poniedziałek w jej "sidła" wpadłam i ja. ;)




Niesamowity asortyment, niewyobrażalne połączenia smaków i kosmiczne ceny. Tak bym scharakteryzowała tą firmę. Skusiłam się na zakup pasty kanapkowej o smaku białej czekolady z wanilią i jogurtem. Cena 35 zł. Jednak przy niej nutella może się schować. Już odliczam do wypłaty, aby kupić białą czekoladę z gruszką, a potem z karmelem, a co!



Dlaczego zakochałam się od pierwszego wejrzenia? Ze względu na smak.
Rozkosznie dobre, oryginalne i rozsądny skład. Polecam.

Co?:          Chocolate Company Poland
Gdzie:       Stoisko handlowe C.H. ZT / Galeria Mokotów
Cena:       35 zł. Dużo, jednak jeśli Nutella kosztuje 9 zl,
                 to uważam to mimo wszystko, za sensowną cenę.
Ogólnie:   Megasmaczne i absolutnie do nabycia.




Miejski ogrodnik – pasja, którą chcę was zarazić.

Słowo ‘zarazić’ może przy sprawie ogórkowej jest niezbyt subtelne, ale naprawdę chciałabym was zachęcić do miejskiego ogrodnictwa. Być może ten „styl”(użycie tego słowa jest tu jak najbardziej na miejscu) nie jest u nas dość popularny i wyraźnie zaakcentowany, ale powolutku ludzie zaczynają łapać o co chodzi.

Goji.

Rozmaryn.


Jest to swego rodzaju odmiana trendu „eko”. Ludzie znużeni kupowaniem wciąż ekologicznych produktów, zapragnęli być samowystarczalni, jak wielcy restauratorzy ze Skandynawii, którzy swoje lokale utrzymują z lokalnych produktów, które wyrosły tuż za rogiem; tak miejscy ogrodnicy, chcą jeść jak najwięcej produktów, które są w stanie wyhodować sami w własnym ogródku, balkonie czy parapecie.


Kiełkujące zioła.


Moja miłość do wytwarzania żywności zawsze dotyczyła hodowli wyłącznie szczypiorku, jednak kiedy wywęszyłam ten styl bycia ogrodnikiem na miarę swoich potrzeb i możliwości, stwierdziłam, że chcę spróbować.


Pomidory.


  1. Zaczęłam od kupna papryczek chilli. Nabyłam 6 sztuk sadzonek 7-9 tygodniowych. Owocują na jesień.
  2. Następnie były bodajże borówki. Rosną jak na drożdżach. 2 sztuki.
  3. Poziomki i truskawki. Ciągle walczę z domownikami i proszę o nie wyjadanie. Odmiana żółta i czerwona.
  4. Goji. Totalny eksperyment. Wóz albo przewóz.
  5. Pomidory. Specjalna odmiana balkonowa, nie wymagająca warunków szklarni. Nie będą gigantami, ale w sam raz na jajecznicę.
  6. Mnóstwo ziół. Rozmaryn, różnorakie odmiany bazyli, rukola, kolendra, koper, cząber i wiele innych.
  7. Cytryna. Bo trzeba spróbować. Podobno odmiana hardcore. Owoce do 1,5 kg.
Mała cytrynka.

Uwielbiam to uczucie, kiedy widzę, ze moje roślinki rosną, kwiaty się rozwijają, a poziomki nabierają rumieńców. Przeraźliwie się martwię, kiedy na osiedlu szaleje wichura, leje jak z cebra czy suszy niemiłosiernie, a ja siedzę bezczynnie w korku.

Żólte poziomki.

To bardzo skromny początek, ale zakochałam się w tym po uszy. Nie mogę się doczekać już lutego, aby siać wszystko od nowa. Inne odmiany, eksperymentować z czymś, czego w to lato nie wybrałam.
Tajemnicza Goji.

Kokosów z tego nie będę miała. Keczupu nie zrobię, ale na tartaletki z borówkami w sam raz owoców z 2-ch krzaczków mi starczy. Wolę zrobić coś prawie sama od zera, być częścią procesu, niż pójść do sklepu i z łatwizną kupić borówki przesiąknięte chemią. Uszczęśliwia mnie to. Wypróbujcie sami.


Borówka.

...

Gorąco? Gorąco!



Gorąco? Oj tak. Gdy temperatura przekracza 30 stopni w mieście, robi się  nie do zniesienia. W takie dni pamiętajmy o odpowiednim nawodnieniu organizmu. Dużo wody, lekko schłodzonej, jednak nie lodowatej, pomoże uspokoić pragnienie i obniżyć ciśnienie osmotyczne krwi. Pamiętajmy, żeby zwalczyć Saharę w buzi, cola czy soki nic tu nie zdziałają. Jedynie co, to nawilżą śluzówkę na jakiś czas, ale ciśnienia osmotycznego nie obniżą (tego, które powoduje uczucie pragnienia), a co najgorsze po chwili jeszcze bardzej je podniosą. Zalecam wodę. W dużych ilościach. I soczyste owoce. Dbajcie o siebie. Odzywam się jutro!
Cześć!

wtorek, 24 maja 2011

Papardelle z łososiem i kaparami! Hasta la pasta!

Cześć!
Szybko propozycja ode mnie na obiad. Góra 15 min pracy ( nie wliczając gotowania makaronu :p )Enjoy!





Papardelle z łososiem i kaparami

- makaron papardelle
(odpowiednia ilość na porcję - wedle możliwości :))
- łosoś wędzony bądź świeży
(polecam świeży, ale wedle uznania i portfela proszę wybrać ;), dowolna ilość, ja wzięlam 200 gram)
- kapary
- sok z cytryny
- czosnek 1 ząbek
- pomidory z puszki w kawałkach - 1 op.
- śmietanka
(najlepiej jak najchudsza - wzięlam 12 % )
- sól, pieprz


Makaron gotujemy al dente. Lepiej nawet żeby był ciut twardszy, bo "dojdzie" w gotowaniu z sosem. Na patelni przesmażamy 1 ząbek czosnku, pokrojony w plastry. Następnie dodajemy garść kaparów, pokrojonego na kawałeczki łososia i czekamy, aż mięso się usmaży. Teraz dodajemy pomidory z puszki razem wszystko łączymy, zabielamy śmietaną i mieszamy. Ostatnim etapem jest dodanie makaronu, który łączymy z sosem i czekamy, aż lekko odparuje. Solimy, pieprzymy, cytrynimy, tak jak podpowiadają kubki smakowe. :D Smacznego!




sobota, 21 maja 2011

Ciasto na dzień matki, czyli tarta z mascarpone i truskawkami!

Cześć!
Choć dzień matki za 5 dni, to warto jednak pomyśleć już teraz, co z tej okazji upichcić. Ja niestety 26ego wyjeżdzam, moja mama wraca do domu 27ego, więc się miniemy. Postanowiłam, że zrobię dla niej taką tartę, bo ile razy można jeść te przaśne, czekoladowe torty? Owszem, są fajne, ale bądźmy kreatywni i zróbmy coś wiosennego, uroczego i do tego ślicznego. Zachęcam!




Tarta z mascarpone i truskawkami

Ciasto:

Masa:
- 2 mascarpone
- 3 białka
- 3 żółtka
( czyli inaczej 3 jajka ;))
- cukier puder 75 gram



Zagniecione ciasto pieczemy w 180 stopniach, aż się zarumieni (około 20 min.). Ja oczywiście ówczesnie je nakuwam widelcem i przykrywam papierem do pieczenia środek formy i wypełniam ją fasolą, dla obciążenia. W międzyczasie ubijam żółtka z cukrem, a białko na pianę. Do żółtka dodaję mascarpone i mieszam trzepaczką (!) aż się połączy. To bardzo ważne. Radzę wybić sobie z głowy pomysł użycia blendera czy miksera. To rozrzedzi masę. Trochę to ciężkie zadanie, ale do wykonania. Warto postarać się dla efektu ;). Jak już połączymy mascarpone z żółtkami dodajemy białka i mieszamy łyżką. Gotową masę wlewamy na wystudzony spód, dekorujemy truskawkami (odciśniętymi w ręczniku z wody) i wstawiamy do lodówki na całą noc. ;)

                                                                       Na zdjęciu: SkinnyBird

środa, 18 maja 2011

Bądźmy fajniejsi, róbmy soki w domu! Cała prawda o syropie zabójcy.

Nie ukrywam, że w dzieciństwie piłam soczki typu Kubuś, Pysio czy Pycholandia. I nie ukrywam również, że je lubię. Kieruję się w życiu jednak zasadą, aby zdrowo się odżywiać i eliminować niepotrzebne dawki cukru czy czystej chemii, więc postanowiłam sama taki zrobić.




Mama od lat skrywała w składziku starą sokowirówkę Zelmer’a. Zupełnie taką samą jak czytałam w wywiadzie w Twoim w stylu, gdzie ekocelebrytka opowiadała, że ma swój magiczny warzywniak, bodajże na Mokotowie, gdzie na jej życzenie sprzedawca wyciąga Zelmera z lat 70 spod lady i robi zdrowy sok na życzenie.

Ostatnio dowiedziałam się, że tego typu „zdrowe” napoje, pełne witamin, owoców i warzyw, są słodzone czymś, co się nazywa syrop glukozowo - fruktozowy. Czytaj: samo zło. Poszukałam więcej informacji na ten temat i dowiedziałam się, że taki syrop powoduje otyłość, zwiększone ryzyko zachorowania na cukrzycę typu 2, podwyższa zły cholesterol i trójglicerydy. Dużo jak na niewinnego Kubusia.



A wiecie, że ten syrop w Meksyku jest zakazany, a w Polsce w latach 60, nie został dopuszczony do użytku przez producentów? Niestety dzisiaj jest powszechnie używany.  Tragiczną informacją jest również to, że substancje zawarte w tym syropie, nie są rozpoznawane przez mózg, przez co, nie wiemy czy już jesteśmy syci czy nie. W ten sposób tyjemy. Picie soków z tym składnikiem do obiadu to zbrodnia.

Jedna porcja napoju z tym syropem, zaspokaja nasze całodobowe zapotrzebowanie na cukier. Jednak też jedna taka porcja to zdecydowanie zwiększony apetyt.

Odradzam ich picie. Sama robię teraz soki. Chcę was do tego zachęcić.

Nie zamieszczam przepisu, bo polecam je robić wedle upodobań i produktów. Ja zrobiłam z kg marchwi i grejpfruta. Zapłaciłam za tą przyjemność 4, 50 zł. Tyle co sok ze sklepu.
Wyciągajcie swoje sokowirówki i róbcie soki!



PS: Przepraszam za jakość zdjęć, ale robiłam telefonem.. Mama pojechała do Ciechocinka i zabrała aparat na 2 tygodnie, więc proszę o cierpliwość i wyrozumiałość :)

środa, 11 maja 2011

Kawiarniany Mcdonald , czyli Starbucks.

Do Starbucksa poszłam sprawdzić pogłoskę, która niesie, iż to właśnie w tej kawiarni robią najlepszą kawę na świecie. Nie byłam nastawiana optymistycznie do wizyty tam, gdyż nie znoszę lanserskiej otoczki, która krąży wokół tej firmy. Całej jej wyimaginowanej idealności i podobno panującego w lokalach nastroju wielkiego miasta (rozumiecie Big Apple i te sprawy 0_o). Cokolwiek.



Chciałabym zacząć od tego, ze bardzo zwracam uwagę i cenię sobie niezmiernie wystrój danego miejsca. Nie będę przecież przepadać za miejscem gdzie nie czuję się komfortowo czy mówiąc bez ogródek, wnętrze jest po prostu niepociągające. Musi być to coś. Ten klimat. I nie koniecznie NY style, chociaż moim zdaniem ta sieciówka nie ma nic a nic w sobie z Ameryki. Starbucksa dotyczy dość mocno ten problem. Totalna klapa na tej płaszczyźnie.

Kawa. Ja kawy nie zamówiłam, moja siostra owszem. I ujmę to tak. Jeżeli Dorota czegoś nie dopija to musi być to naprawdę gówniane. Tak się niestety stało, bo 1/3 kubka wylądowała (jak się domyślam) w zlewie po naszym opuszczeniu lokalu. To pierwsza taka sytuacja. I mam nadzieję, że ostatnia, bo nie nawidzę jak coś takiego ma miejsce. Chodzi mi o marnotrawstwo. Nawet jeśli chodzi o kawę.




Ja zamówiłam coś w stylu ‘smoothie’. Na mleku sojowym z syropem truskawkowym i bitą śmietaną. Nie narzekam, bo był dobry, ale gdyby głębiej się zastanowić nad jego składem to za 16 zł to lekka przesada. Wyglądałby mniej więcej tak: (oczywiście w kolejności malejącej) lód, mleko sojowe, bita śmietana, pompka syropu truskawkowego. Dobre, ale jak za sam lód to trochę drogo. I tylko lekko truskawkowe, więcej syropu poproszę, albo najlepiej jakiegoś musu owocowego. No, ale reasumując: Starbucks wbija się w trend i sojowy smoothie jest bardzo na czasie.

Ogółem nie polecam. Nic ciekawego i raczej tam nie wrócę. Z dwojga złego wolę coffeeheaven. Trzymajcie się ciepło i samych dobrych kaw życzę ;)

sobota, 7 maja 2011

Wielkomiejski styl, czyli ciasto blondie z białą czekoladą i orzechami

Tylko mi nie mówcie, że nie ma czegoś takiego jak wielkomiejski szyk! I do tego w gastronomii! Osoby, które ubóstwiają pieczenie w jakiejkolwiek postaci, poddawane są różnorakim trendom. Jednym lepszym, drugim gorszym. A co z tego wychodzi? Oceńcie sami.





Dla mnie taki nowoczesny błysk mają wypieki, które troszeczkę zaskakują, nie są takie tendencyjne, a do tego wszystkiego są niesamowicie dobre. Takie jest blondie. Nie jest to klasyczny sernik czy ciasto biszkoptowe. Nie ma w sobie grama drożdży, nie jest pełne wypasionych kremów. Nie jest zwyczajowym i lubianym deserem, a jednak ma w sobie to ‘coś’. Dla mnie to ten wielkomiejski‘bling bling’. I blondie to ma. I nie mam tu na myśli celowej zakalcowato – ciągnącej struktury. ;)


Ubóstwiane raczej przez młodych, natomiast dla naszych mam niezjadliwe. Niewyrośnięte, zakalcowate, bez zbytniej logiki w składnikach i porządku w proporcjach. Mimo to wyśmienite, modne i łatwe w wykonaniu. Same superlatywy. Jeśli nie jedliście, a mój opis niezbyt was zachęcił, to spróbujcie z ciekawości. Wtedy zrozumiecie i mam nadzieje polubicie ten miejski, kawiarniany czy jak kto woli undergroundowy charakter naszej jasnej siostry Brownie ;).






„Blondie”, czy jak kto woli „ciasto dla blondynek”, „jasna strona Brownie”, etc. , etc. ;)

- 110 gram roztopionego masła
- 1 szklanka cukru
- 2 jajka
- esencja waniliowa
- szczypta soli
- 1 szklanka mąki
- orzechy włoskie 100 gram
- wiórki kokosowe 75 gram
- biała czekolada 100 gram





Na samym początku miksujemy cukier z jajkami, następnie dodajemy masło, esencję (wedle uznania, ja dałam łyżkę) i razem znów wszystko miksujemy na gładką masę.
Teraz pora na suche składniki, nawiązując do zasady „suche do mokrego”, czyli w naszej masie ląduje szklanka mąki, sól. Znów wszystko ładnie łączymy. Można łyżką, można mikserem.
Teraz dodajemy składniki i już łyżką delikatnie mieszamy.
Przelewamy na małą blachę, wcześniej natłuszczoną. Najlepiej o boku około 20 cm.
Pieczemy 25 min w 175 stopniach.
Kroimy wystudzone i zajadamy się !
Smacznego!

PS: Jeśli macie dalej wątpiliwości czy je zrobić, o to rozwiązuje wszystkie wasze wątpliwości ->

środa, 4 maja 2011

Najprostsza sałata na świecie z sosem vinegrette.



Dużo się teraz mówi, że przyszła gastronomia będzie dążyć do prostoty, a potrawy będą przyrządzane dla smaku, nie dla oka. Coraz więcej kucharzy ma dość artystycznej maniery.




Teraz im bliżej natury, tym lepiej. Michelin docenia szefów kuchni, którzy mają własne działki i załogę ogrodników; którzy dbają, aby ich warzywa i owoce, były jak najwyższej jakości.




Moim zdaniem idziemy w dobrym kierunku. Jemy nie tylko po to, aby zapewnić naszemu organizmowi odpowiedni zastrzyk energii, ale również po to, aby smakować. Kosztowanie czegoś wybornego jest dla nas zniewalającym doznaniem. Im mniej przetworzona żywność, im mniej poddawana obróbkom mechanicznym czy termicznym, tym smaczniejsza i zdrowsza.

Sos vinegrette jeszcze przed wstrząśnięciem ;)


Ostatnio usłyszałam jak pewna kobieta komentowała nasz obecny styl życia:  „Kiedy mamy samochód lejemy w niego najlepszą benzynę, aby się nie niszczył, aby służył nam jak najdłużej. Jednak jak przychodzi czas nakarmić samego siebie pakujemy w siebie byle co. Nie powinno tak być. Bo co jest ważniejsze? Samochód czy nasz organizm?”


Niedawno przeczytałam wiele artykułów na ten temat, obejrzałam parę filmów i stwierdzam, że to przeraźliwie dobrze, iż tak się kształtuje przyszła gastronomia.


Dlatego też u mnie na blogu najprostsza i najsmaczniejsza sałata z lekkim sosem vinegrette. Idealne uzupełnienie każdego obiadu. Będzie pasować do dowolnego zestawu. Mam nadzieję, że się polubicie. Oto moja minimalizacja udziwnionych sałatek. Przekonałam się sama na sobie, że im prostsze tym lepsze. To tyle ode mnie.
Trzymajcie się ciepło. Szana ;)



Sałata z sosem vinegrette:

- sałata
- cebula

sos vinegrette:

- 50 ml soku z cytryny
- 150 ml oliwy ekstra vergin
- 4 ząbki czosnku
- 1 łyżeczka musztardy
- ½ łyżeczki soli i pieprzu
- ½ łyżeczki cukru
- ½ łyżeczki tymianku, oregano i bazyli


Sałatę rwiemy na drobne kawałki, cebulę kroimy w piórka. Następnie robię sos vinegrette. Wszystkie składniki wlewam do słoiczka, czosnek przeciskam przez praskę. Następnie zakręcam i energicznie mieszam. To najszybszy sposób na ujednolicenie dressingu. Ciężko jest połączyć oliwię z sokiem. Energiczne ruchy są na to idealnym rozwiązaniem.
Sałatę skrapiamy dressingiem tak, aby była nim tylko muśnięta. Nie może ona pływać w sosie. Idealna, zdrowa i smaczna! Zachęcam! ;)

niedziela, 1 maja 2011

Proszę o wasze cenne głosy!


Witam!
Zwracam się do was z gorącą prośbą, aby życzliwi blogerzy wsparli mnie swoim cennym głosem!
Liczę na was i dziękuję!
Spokojnej i słonecznej majówki ;)